Nurkowanie Malezja Sipadan

nurkowanie Malezja Sipadan

Autor relacji – nurkowanie Malezja Sipadan: Miłosz Dąbrowski aquadiver.pl

sipadan079Eee, to niemożliwe. Nie ma takiej opcji. Ściema… Dopytałem więc kilka razy, aż usłyszałem:  tak, na pewno,  nurkujecie tam kilka razy dziennie przez 6 dni! Sam w to nie wierzyłem.  Ale cóż, zapłacone – jechać trzeba, więc pojechaliśmy… Najpierw Kuala Lumpur, potem na łódź – tygodniowe safari na Sipadanie. O tej wyspie słyszał chyba każdy nurkujący. Wątpliwości budził jednak fakt, iż na wyspie tej ogranicza się przecież  ilość płetwonurków, więc zasłyszane opowieści o tym miejscu to najczęściej wzdychanie, że jest tam pięknie, ale jednak ilość nurkowań niewystarczająca. Do tego Mabul i dwie inne wyspy: Si Amil oraz Kapalai podobno ustępowały podwodnym skarbom  samego Sipadanu. Stworzony przy udziale Włodka, program obejmował też dwudniową wizytę w Kota Kinabalu, oraz 3 dni w Mulu. Już po powrocie wszyscy zgodnie uznaliśmy, że nasz wyjazd był perfekcyjny. Rozbudowany scenariusz i aż 10 lotów samolotem udało się zrealizować bez większego ciśnienia i wysiłku, oczywiście głównie dzięki (jak zwykle) fantastycznej ekipie. Uwierzcie, że sytuacji w których charaktery poszczególnych osób poddawane zostawały próbom, było naprawdę sporo.  Lot  do Dubaju, a potem do Kuala Lumpur przebiegły sprawnie, chociaż trzeba podkreślić czujność pracowników linii Emirates… Musieliśmy się sporo nakombinować aby nasze bagaże podręczne poleciały razem z nami. No cóż, jak zwykle się udało i o dziwo następne odprawy oraz loty odbyły się sprawnie, nikt nie wnikał w nasze „małe” podręczne pakuneczki (ważące czasami podobnie jak bagaż główny).

Podczas kilkugodzinnej przerwy w lotach w Dubaju; po sprawdzeniu, że my Polacy nie musieli mieć wiz, udaliśmy się na tzw. miasto. Podróż metrem była szybka, udało nam się nawet dotrzeć  w okolice budynku Burj, który jest obecnie najwyższym na Świecie i mierzy jedyne… 828 metrów!  To, że byliśmy w okolicy, to nie znaczy że blisko… Po dwudziestu minutach marszobiegu aluminiowo-szklanym tunelem, biegnąc nad drogami, sklepami i estakadami, zawróciliśmy… Ogrom i rozmach Dubaju nas zamiótł pod dywan i nie chcąc spóźnić się na ostatni pociąg jadący w kierunku lotniska innego wyjścia jak błyskawiczny odwrót nie mieliśmy… Zostało jedynie wspomnienie nieostrego widoku wieżowca widzianego przez grubą szybę. Trudno, może następnym razem się uda…

To, czego nie udało się ogarnąć w Emiratach, udało się nam pięknie w Malezji. Na imponującym lotnisku w Kuala Lumpur czekali na nas kierowcy z hotelu. Obowiązkowo czekał też upał i wilgotność, powodując, że  po wyjściu z klimatyzowanego pomieszczenia, w jedną sekundę, byliśmy mokrzy jak szczury.

Wybranie hotelu w China Town było jak w wielu poprzednich miastach azjatyckich, które odwiedzałem, idealną decyzją. Chociaż od zaplecza nasz hotel wyglądał podrzędnie, to jednak jego umiejscowienie w odniesieniu do ceny było niemal idealne! Pod nosem mieliśmy restauracje z daniami od 5 zł,  chiński jarmark ze wszystkim i sporo ulicznych kulinarnych niespodzianek. Królową  ulicy została pieczona na patyku żaba. Ropuchy na które patrzyliśmy ze zdziwieniem, odpłacały nam tym samym tkwiąc zamknięte w słoikach z wodą… I kto by pomyślał, że będą takie smaczne. Były najdroższym wyborem i w porównaniu do kurczaka czy innych owoców morza ich cena powalała. Smak określiłbym jak coś pomiędzy kurczakiem a krewetką; żaba wysmażona i lekko pikantna smakowała wybornie. Z hotelu do centrum było blisko, ale na jeden dzień zamówiliśmy sobie transport i wycieczkę po najatrakcyjniejszych miejscach malezyjskiej stolicy.

Większość obiektów i miejsc godnych uwagi po prostu zaliczyliśmy. Nasze oczy zobaczyły zatem: hinduistyczną świątynię Batu Caves z największym na świecie monumentem Buddy (gdzie stoczyliśmy walkę z małpami o banany i napoje), imponującą posiadłość i pałac Króla, Plac Merdeka i National Monument oraz dwie wieże Petronas (słynne, bo wysokość 451,9 metra zapewniała im do 2004 roku statut najwyższych budowli Świata). Wieże, połączone ze sobą na poziomie 41-go i 42-go  piętra stanowią głównie pomieszczenia biurowe, są wizytówką Kuala Lumpur i całej Malezji. Smagały nas  na zmianę upał i wilgotność (także przelotny deszcz) z ostrym i zimnym nawiewem klimatyzacji w busach. Do tego turbo ptysie w które to część chłopaków była zaopatrzona, spowodowały niemałe zmęczenie. Daliśmy sobie zatem godzinkę odpoczynku w naszym chińskim hotelu i późnym popołudniem, spokojnie, na piechotę poszliśmy na wieżę  Menara  czyli KL Tower. Budowla mierzy 421 metrów i zalicza się do najwyższych na świecie. Naszym pomysłem było wjechanie na górę w dzień i pozostanie do zmroku. Pomysł zrealizowaliśmy, a widoki mieliśmy spektakularne. Piękne miasto na naszych oczach przeszło przemianę; niebo powoli czerniało, a światła na budynkach i ulicach rozbłysły w końcu jak lampki na choince. Stolica Malezji okazała się czystym spokojnym i bezpiecznym  miastem, zorganizowanym tak jak życzyłbym sobie aby budować i organizować nasze. Nie było wielkich korków, hałas nie przeszkadzał, było się gościem, a nie intruzem. Praktycznie każdy Malezyjczyk (muzułmanin, hindus czy też chińczyk) mówił po angielsku. Walutę przeliczaliśmy szybko, bo można było przyjąć, że 1 Ringitt to po prostu 1 zł, a ceny były naprawdę zbliżone do naszych.  Drogie było piwo, ale jedzenie na przykład tańsze.

sipadan113Nie daliśmy już rady przejechać się monotrainem – szybką kolejką, ale taksówkami, które okazały się bardzo tanie – tak. Zasłyszałem nawet od jednego kierowcy, że za kilka miesięcy ma już jeździć szybka kolej do Singapuru, a odległość – niecałe 400 km którą autem można pokonać w kilka godzin – maszyna ma połknąć w 90 minut!. Metro, monotrail i cała infrastruktura były w Kuala Lumpur jak z innej bajki… Oj daleko nam do Azji, daleko…

Trzy dni spędzone w Kuala na pewno pozostawiły chęć powrotu do tego azjatyckiego miasta. Wiem już teraz, że kosztem Dżakarty czy Manili lepiej przesiadać się w stolicy Malezji.

Po wylądowaniu w miejscowości Tawau pojechaliśmy do Semporny. Jazda drogą  wyszarpaną gęstej dżungli poszła sprawnie. Gamoń kierowca nie potrafił jednak wytłumaczyć nam, po co po wycięciu drzew sadzono na tych rozległych obszarach palmy. Z lotu ptaka wyglądało to jak dokładnie i równo rozmieszona szkółka, a jeśli chodzi o cel sadzenia palm, to  podejrzewam względy głównie spożywcze (olej palmowy). Do Semporny dotarliśmy tuż przed zachodem słońca ciesząc się jednak, że nasz główny cel wyprawy był na wyciągnięcie ręki. Załoga sprawnie zapakowała stos naszych bagaży na łódkę i ruszyliśmy wodami brudnej zatoki do łodzi, która na kolejny tydzień miała stać się naszym domem. W światłach portowego miasta odbijających się na równej tafli morza Celebes szybko dotarliśmy do jednostki. Rozmiary je były imponujące, ale z bliska widać było, że łódź nasza w idealnym stanie nie jest. Jest jedyną łodzią organizującą safari na Sipadanie i właściciel nie ma czasu, ani potrzeby jej dopieszczania. Na brak luksusów jednak byliśmy przygotowani. Na tyle nawet, że po zalogowaniu się do kabin i odprawie przeważała euforia i entuzjazm nad wytykami. Zanim poszliśmy spać zgodnie z poleceniem divemasterów wyjęliśmy z toreb sprzęt nurkowy, rozkładając go w skrzynkach, a skafandry wieszając na wieszakach. Wszystko zostało ogarnięte, a zasady i program omówione. Większość z nas nie mogąc się już doczekać nurkowań poszła spać, aby się dobrze wyspać…

Rano, po otwarciu jednego oka i wystawieniu jednego ucha spod szczelnie użytej kołderki (efekt zbyt mocnego wychłodzenia kajuty klimatyzacją przez współspacza…) usłyszałem: nie ma pianek, ktoś zaje… nasze skafandry. OOO, pomyślałem, że żart raczej nie na miejscu, szczególnie tak wcześnie. Próbowałem jeszcze odpłynąć i zasnąć, ale lamenty niestety się powtarzały… Polazłem zatem na górę, i jak się szybko okazało, przy zdziwieniu załogi i naszych czterech mundurowych z karabinami (musieliśmy mieć ochronę, ze względu na takie właśnie sytuacje i porwania w tej części Malezji…) to wcale nie były żarty. Kradzież 8 z 15 skafandrów stała się faktem. Reakcja nasza była stonowana, nikt nie szalał i nie lamentował. Po szybkiej kawie i chwili namysłu wdrożyłem plan B. Nakazałem Jerremu – szefowi  na łodzi  załatwienie nam skafandrów na nurkowania i zgłoszenie tego incydentu szefowi. Dałem od razu jasny komunikat że ktoś za te skafandry musi oddać! Kazali je nam wieszać – powiesiliśmy, ochrona dała dupy – fakt niepodważalny. Winy naszej nie ma więc rozwiązanie jest tylko jedno. Zamiast na nurkowanie popłynęliśmy zatem najpierw na Mabul i w resorcie Jerry wypożyczył nam skafandry. Chłopaki  też się przejęli całym tym zamieszaniem, więc  od razu przedstawili nam swój plan nurkowań. Nastąpiła zmiana wersji zaprezentowanej wieczorem, Wszystkie nurkowania mieliśmy odbyć na Sipadanie J Wzięliśmy to w ciemno. Licząc że mamy 6 dni nurkowych i  podczas 4 z nich zrobimy po 4 nurkowania, a w dniu pierwszym i ostatnim po 3 – razem licząc będą 22 nurki na Sipadanie. To brzmiało świetnie i udobruchało nawet mnie (a straciłem nowy piękny skafander).

Z lekkim opóźnieniem dopłynęliśmy z Mabulu na Sipadan (niecałe dwie godziny drogi). Pierwszym zaskoczeniem była sama wyspa. Mała, niewielka, niepozorna. Ale każe z trzech nurkowań pierwszego dnia powalało na nogi. Znalazłem szybko przymiotnik, żeby dokładnie ilustrował nasze każde nurkowanie – spektakularny – bo taki był każdy wykonany nur. Na początku ideał psuła tylko widoczność, bo „łupież” psuł mi zdjęcia i nie pasował do tej bajki. Pierwsze dni safari były też pochmurne i przelotnie popadywał deszcz. Nie przeszkadzało to za mocno, bo zmarznąć się i tak nie dało, no chyba że w kajucie w wyniku drastycznego obniżenia temperatury. Oczywiście brak słońca sprawił, że ciemniej było i pod wodą, ale najważniejsze było to, że widoczność wyraźnie się poprawiała. Magia Sipadanu to liczebność osobników kilku gatunków morskich zwierząt.  Sławę temu miejscu zapewniają rekiny, barakudy i żółwie. Ich jest najwięcej i są zawsze. Do tego w zależności od okresu pojawiają się manty (nie było), rekiny młoty (nie było) i rekiny wielorybie (był, hehe). Na rekiny i żółwie nikt w zasadzie nie zwracał uwagi, na każdym nurkowaniu było ich po kilkanaście. Pięknie pływało się również w ławicach barakud i jackfishów. sipadan022Kilka razy tkwiłem w środku, otoczony rybami, a ich ciała zasłaniały wszystko wokoło. Ledwo docierały do moich Było to naprawdę niesamowite uczucie, jakby wejście w telewizor w trakcie projekcji filmu przyrodniczego. Ale to była prawda! Fantastyczny stan i marzenie, które stało się faktem. Nurkuję od dawna i miałem wiele pięknych chwil pod wodą, a te z Sipadanu na pewno były w samej czołówce. Uwierzcie, że ani razu, na te nasze 22 zanurzenia nikt nie miał żadnych uwag. Dowodem była frekwencja na nurkowaniach. Na całą ekipę tylko kilka zejść zostało odpuszczonych i to głównie z powodu przemęczenia czy też bólu ucha. Po wpasowaniu się w nasz codzienny rytm: pierwsze  nurkowanie o 7, drugie po 9 – zaraz po śniadaniu, trzecie po 12, a czwarte po 15 już lunchu stwierdziłem, że mógłbym to robić  nie tydzień, a kilka tygodni, miesięcy, a może i całe życie. A, że tak można, udowodnił jeden z naszych przewodników, który opowiadał że nurkuje na Sipadanie (jedynie z kilkudniową przerwą) codziennie od 1995 roku, jednego dnia schodząc aż sześć razy. Co najważniejsze, będzie to robił jeszcze długo, cały czas jest świadom tego miejsca i cały czas daje mu to kupę frajdy. Medal ten ma jednak też i drugą stronę. Plaga liptonów (azjaci, trzymani przez przewodników na sznurkach, nurkujący zapewne za ciężkie pieniądze i pierwszy raz w życiu), zwykłych nurków i popularność Sipadanu według władz malezyjskich doprowadziła ekosystem wyspy do zubożenia, postanowiono zatem zatrzymać ten proces wprowadzając ograniczenia ilościowe kosztem zarabiania kasy. Faktycznie łódek z liptonami i nurkami było tylko kilka dziennie, a inną grupę pod wodą widziałem tylko dwa razy na barrkuda point.

Dla amatorów makro Sipadan nie jest to jakimś wymarzonym miejscem, ale wprawne oko wypatrzy spokojnie  różne gatunki ślimaków nagoskrzelnych,  frogfishów, leaf fishów, i pigmejskich koników morskich ukrytych wśród bujnych i tętniących życiem pelagicznym ogrodów koralowych. Na większych głębokościach królowały gorgonie układające się w rozłożyste wachlarze, przez które przebijały się najsilniejsze promienie słońca. Wzdłuż stromych ścian w części wyspy z dna wyrastają spore beczkowate  gąbki (najcześciej w kolorze buraczkowym), które idealnie uzupełniały ten bujny i różnorodny ekosystem.

Barracuda point stała się naszym podstawowym nurkowiskiem. Tam właśnie byliśmy  najczęściej, ale nikt z tego powodu nie cierpiał… Jest to podobno jedno z najbardziej lubianych miejsc Sipadanu. Żółwi, imponujące szkółki ostroboków (jackfishów), bannerfish’y i snapperów są tylko cząstką  tego co można spotkać w tym miejscu. Spotyka się tam  różne gatunki rekinów, ale prawdziwymi gwiazdami tego miejsca są barakudy z gatunku eponymous. Wyobraźcie sobie, jak jesteście w oku huraganu, który tworzy ławica metrowych albo i większych barakud – jak już wspominałem niesamowite i przede wszystkim niezapomniane wrażenie. Oczy oślepia słońce odbijające się w ciałach tych długich ryb,  a sposób poruszania się ich powoduje zawroty głowy!

Niesamowita była też kolonia wielkich papug – bumphead parrotfish. Widzieliśmy je kilka razy w różnych sytuacjach; podczas konsumpcji korali , czemu towarzyszyły fajne dźwięki kruszonego korala; później podczas trawienia tego wszystkiego – ich odchody zniszczyły całkowicie widoczność; oraz podczas normalnego pływania. Wtedy też udało się obserwować je bardzo długo, a te wielkie i groźnie wyglądające ryby  niczym się nie przejmując pozowały do zdjęć i były z nami bardzo spokojne.

sipadan073Sipadan słynie także z jaskini żółwi. Znałem opowieści o wciskaniu się do jaskini po uprzednim zdemontowaniu sprzętu. Jak się okazało konieczności takiej nie było, bo jaskinia miała normalne dostępne wejście. Udało mi się zanurkować do niej dwa razy. Uwielbiam przestrzenie zamknięte, a tutaj legenda miejsca tylko potęgowała emocje. Otóż, istniały teorie (w takiej formie to do mnie docierało), że jaskinia ta jest cmentarzyskiem dla żółwi, miejscem ich spoczynku. Była to prawda, ale powodem śmierci żółwi w jaskini nie był ich wybór tylko konieczność. Zwierzęta wpływając tam w dzień, po zaśnięciu i zapadnięciu zmroku nie mogły po prostu znaleźć wyjścia i dlatego ginęły. W taki scenariusz wierzą właśnie naukowcy.  Szkielety żółwi (oraz delfina i marlina) wyglądały jak ułożone ludzką ręką muzealne artefakty, ale ciała dwóch dopiero rozkładających się żółwi, które wypełnione gazami wisiały pod sufitem wyglądały przerażająco i naprawdę ponuro. Szczątków żółwi było sporo na piaszczystym dnie; w świetle latarek i przy idealnej przejrzystości wrażenia były bajkowe. Niesamowitą frajdę  z pobytu w tej ogromnej  jaskini dawały również spore  ryby drapieżne polujące na licznych małych mieszkańców tego mrocznego miejsca. Ich polowanie przypominało powietrzne walki myśliwców, ale tempo zwierząt było o wiele szybsze, wręcz błyskawiczne. W świetle latarek, rzucając cienie, ryby prezentowały piękny spektakl podwodnego łowiectwa. sipadan110Wejście/wyjście do groty też było miejscem atrakcyjnym, szczególnie podczas wypływania. Na tle niebieskiej wody widać było bowiem zawsze pokaźną szkółkę ostroboków i dorodne barakudy, a w tle często przepływały oczywiście jak to na Sipadanie żółwie i rekiny.

I tak w sumie podczas 22 zanurzeń obnurkowaliśmy całą wyspę. Nawet potem trochę żałowałem, że ominęliśmy inne wyspy, bo Mabul, też ma swoje skarby. Miejsce to ma dobrą pozycję na liście światowej z  nurkowiskami makro, gdzie występuje ogromna liczba ślimaków nagoskrzelnych, krewetek, frogfishów i innych ciężko dostrzegalnych najmniejszych mieszkańców mórz. Wyspa Kapali słynie z kolei z niewielkich rybek mandarynów, które podgląda się w nocy podczas rytuałów godowych (tak, tak, są ludzie którzy lubią podpatrywać rytuały godowe innych…). Tam też nie byliśmy, ale następnym razem w zabawię się w tym miejscu w podglądacza i ja.

Jak to zwykle bywa ze mną po kilku dniach safari i wspaniałego choć monotonnego  rozkładu jazdy (spanie, jedzenie, nurkowanie); po „zatruciu się” świeżym powietrzem i słońcem włączyły się głupawki. Ich objawem były na przykład wieczorne dyskoteki z telefonu podłączonego do charczącego głośnika (moja muzyka przypadła do gustu bardziej załodze niż kolegom i koleżankom),  ale także konkurs literacki związany z malezyjską wyprawą. Wszystko zaczęło się podczas wizyty na Mabulu (gdzie codziennie podpływaliśmy z Sipadanu na noc). W jednym z resortowych sklepów za duże grupowe zakupy zamiast rabatu (stolica Maroko) dostaliśmy 2 duże drewniane żółwie, idealne do zwiększenia nadbagażu… I wtedy Włodek zaproponował jakiś tam konkurs z żółwiem w charakterze nagrody. No tak, ale jaki konkurs! W drodze na łódź już miałem pomysł. Praca literacka, wiersz, poemat, esej, hajku czy coś tam jeszcze innego. Oczywiście w klimacie malezyjskim, sipadańskim, nurkowym. W trakcie kolacji ogłosiłem więc całą ideę, informując również o cennej nagrodzie niespodziance dla zwycięzcy konkursu. Oczywiście reakcje były różne, ale jak się okazało wiele osób podejmowało próby stworzenia  czegokolwiek, a udało się popełnić utwór Andrzejowi i Włodkowi. Zaraz po ostatniej kolacji, jak zwykle złożonej z ryb, krewetek, małży i kalmarów, chłopaki dokonali autoprezentacji napisanych utworów… Ubaw był niezły bo mieliśmy długi wiersz liryczny i krótki żartobliwy. Z racji tego, że oba dzieła literackie były wspaniałe i dały nam niezłą zabawę, obaj panowie dostali po żółwiu, na których to każdy uczestnik i każdy złapany na tą okoliczność załogant złożył swój pamiątkowy autograf. Obiecałem zwycięzcom publikację ich malezyjskiej, natchnionej pięknymi podwodnymi skarbami Sipadanu twórczości kulturalnej. Nie mogąc złamać obietnicy danej na łodzi; na końcu mojego skromnego, grafomańskiego, ale pisanego z sercem i pasją tekstu umieszczam właśnie te prace.

Wszystko co dobre kiedyś się kończy; zbliżało się zatem do finiszu i nasze safari. Nurkowania, których z pewnością nikt z ekipy do końca życia nie zapomni powoli osiągnęły cyfrę 22.

Tak naprawdę płacz i lament po zakończeniu nurkowań zablokował dalszy, atrakcyjny  plan wyprawy i perspektywy kolejnych przygód. Czekała nas bowiem dwudniowa wizyta w Kota Kinabalu i trzy dni w prawdziwej dżungli – jednym z ostatnich tropikalnych lasów deszczowych w rezerwacie Gunung Mulu. Jeśli chcecie dowiedzieć się jak tam było, czy fajnie jest spacerować po największej na świecie jaskini, czy interesujące jest podglądanie  kilku gatunków owadów z 20 milionów żyjących tam właśnie, to zapraszam na kolejną wyprawę w roku 2015. Planujemy powtórkę autorskiego programu, bo po co cokolwiek zmieniać, jeśli było pięknie… Dla wszystkich ciekawych tego jak armator naszej łódki postąpił w/s skradzionych skafandrów dodam na koniec, że dzień po powrocie miałem już kasę za 8 skafandrów. Malezja to naprawdę przyjazny kraj!

Włodzimierz Rottke „Azotowy Sipadan”

Mógłbym teraz przed kominkiem

głaskać kota na dywanie

miast o szóstej szarpać Sławka…

na śniadanie.

Mógłbym w domu po obiedzie

Rapacholin brać na wzdęcie

zamiast słuchać tych dowcipów o Docencie.

Barakudy ni jackfisze

Nurkowanie w Sipadanie

Mnie przyciągnąć przez pół Świata

nie są w stanie.

Więc Wam powiem, co mnie bierze

że tu jestem, choć w kieszeni

nie zostanie ni złotówka

– AZOTÓWKA.

Andrzej Tadajewski „Zachód Słońca nad Sipadanem”

Słońce wśród krwistych obłoków powodzi
zniża się ku morzu i jak wulkan płonie
wtapia się w horyzont, blask ostatni rodzi
i nie wiedzieć kiedy szybko w morzu tonie.

Jeszcze dłuższą chwilę na fali migoce
krwawa smuga co kurczy się i podąża za nim
bez nadziei ratunku w wodzie się szamocze
i jak ręka za tonącym wnet ginie w otchłani.

Obłoki towarzyszki Słońca dziennej drogi
stanęły aż w miejscu w to piękno wpatrzone
cały Zachód oblany czerwienią pożogi
twarze chmurek z wrażenia i trwogi spłoszone.

Bo oto pędzi z dala na czerwonym rumaku
ze sforą chmur czarnych jakby psów na smyczy
piękna Królowa Noc z gwiazdami w plecaku
i księżycem, świadkiem niejednej obietnicy.

Widząc piękno zachodu, dramat Słońca codzienny
Puszcza niemą sforę noc zazdrosna, złośliwa.
Dramat nie trwa długo, a wynik jej niezmienny
czarnym płaszczem przed oczyma moimi zakrywa.

Tylko ocean ciszą, wieczorna, uśpiony
świadek milionów i wschodów i zachodów słońca
pozostaje cichy lecz nieujarzmiony
i niezbadany przez człowieka do końca.

sipadan021

Chcesz wyjechać na podobny wyjazd? Napisz nurkowanie@victoriatravel.pl lub zobacz gotowe propozycje:

1) Safari na Sipadanie – GWARANTOWANE codzienne nurkowania na Sipadanie – od 1950 USD za 7 nocy

2) Pobyt w resortach i nurkowanie także na Sipadanie:

platforma nurkowa Seaventures Dive Rig – od 1250 USD za 7 dni
– Sipadan Mabul Resort SMART – od 1426 USD za 7 dni
– Borneo Divers Mabul Resort – od 1080 euro za 7 dni
Sipadan Kapalai Dive Resort – od 1770 USD za 7 dni
Sipadan Water Village Resort – od 1785 USD za 7 dni

Tagi strony: , ,

Zobacz także najnowsze oferty naszych wyjazdów nurkowych:

Napisz komentarz: